DRYŃ! DRYŃ! DRYŃ! Blady świt, a raczej wypadałoby powiedzieć ciemny, bo nawet słońcu nie chciało się jeszcze wstać. „Ogarnięcie się”, gonitwa na autobus do szkoły, kilka wspaniałych lekcji, podczas których dowiaduję się tylu interesujących faktów! Uff.. w końcu ostatni dzwonek, wyścig (z cyklu „kto pierwszy porwie swoją kurtkę, zanim zrobi się korek”) do ciasnej szatni, następnie rekreacyjny sprint z obciążeniem w postaci książek. Autobus oczywiście odjechał właśnie wtedy, kiedy byłam już na miejscu, ale co tam! Biegłam dla przyjemności. W oczekiwaniu, aż kolejny przyjedzie, produktywnie przeglądam facebook’a. Po wielu trudach docieram do domu, jem obiad, później wypadałoby się trochę pouczyć. Internet, nauka, czytanie książek i ani się obejrzę, a zegar wybija jedenastą, a za niecałe 7 godzin trzeba wstać. W końcu leżę w ukochanym łóżku, więc wejdę sobie jeszcze na chwilę na Internet w telefonie...
DRYŃ! DRYŃ! DRYŃ! Blady świt, a
raczej wypadałoby powiedzieć ciemny...
Czuję się jak w tanim horrorze.
Czas przecieka mi przez palce, a gdy tylko próbuję złapać choć kawałek, to
reszta ucieka ze zdwojoną siłą. Kręcę się jak w błędnym kole, każdy kolejny
dzień wygląda tak samo. I to marzenie: „ w wakacje zrobię coś niesamowitego,
poznam nowych ludzi, zwiedzę tyle miejsc!”. Hmm.. powtarzane już któryś ROK z
rzędu trochę traci moc.
Co z tego, że mamy świadomość
upływającego czasu, skoro nic z tym nie robimy? Obiecałam sobie, że co tydzień
będę dodawać posty. Kiedy minął pierwszy, machnęłam na to ręką i stwierdziła,
że za kolejny tydzień coś napiszę. Chyba
nie muszę mówić jak to się skończyło.
Kiedy w końcu oprzytomniejemy?
Mam tylko nadzieję, że nie na łożu śmierci, kiedy już nic nie będziemy mogli
zrobić z naszym życiem.